środa, 2 września 2015

Rozdział VI


               Gabinet dyrektora Hogwartu niewiele się zmienił od ostatniego czasu gdy w nim przebywał Dumbledor. Wciąż na ścianach widniała ogromna biblioteka, wyglądała jakby w niej były umieszczone najstarsze i najważniejsze księgi na świecie. Jedyną zmianą, bardzo istotną i zauważalną były dwa dodatkowe obrazy na ścianie. Przedstawiały one Severusa Snape i Albusa Dumbledora, poprzedników obecnej pani dyrektor. W centralnej części stał potężny, drewniany stół, przy którym zasiadała profesor McGonagall, która była pochłonięta sortowaniem zwojów pergaminu. Z obu stron były schodki prowadzące na małe piętro. Przez przeszklone okna padały pierwsze promienie słoneczne tego dnia. Pomieszczenie nie było duże, lecz każdy, nawet najmniejszy szczegół był w nim dopracowany. Za półkami książek były ukryte dodatkowo przejścia lub przedmioty, które miały większą wartość dla szkoły, między innymi myśloodsiewnia. Kamienna podłoga zagłuszała każdy krok w sali. Rozległo się głośne pukanie do drzwi. Dyrektorka machnięciem różdżki wpuściła przybysza, na którego czekała.


               - Pani Profesor wzywała – odezwał się nie wysoki, ciemnowłosy osobnik.
               - Ile razy mam ci powtarzać Potter, że już cię nie uczę? – powiedziała z półuśmiechem Minerwa, za chwilę dodając – usiądź.
               - Coś się stało? – zapytał Harry spokojnie zajmując jedno w dwóch miejsc przed biurkiem .
               - Można tak to nazwać – zaczęła spokojnie – Dostaliśmy informacje, która powinny cię zainteresować jako aurora.
               Potter z lekkim zawahaniem poprawił się na fotelu i spojrzał niezrozumiałym wzrokiem na dyrektorkę, czekał na dalszy ciąg.
               - Myślę, że zastanawiałeś się dlaczego akurat ciebie ściągnęłam do szkoły… – zrobiła pauzę, lecz zielonooki dalej wyglądał na zaskoczonego - …no dobrze, rozumiem.
               Kobieta podniosła się z miejsca i podeszła do drzwi wyjściowych. Jednym ruchem otworzyła je. W progu stał mężczyzna. Blond włosy opadały mu na czoło, po jego minie można było wywnioskować zmęczenie i lekkie przerażenie. Stanowczo zrobił krok w przód by znaleźć się w pomieszczeniu. Był ubrany w eleganckie, butelkowo zielone spodnie, czarną koszulę zapiętą pod samą szyję i na tym grafitowa szata sięgająca ziemi.
               - Draco Malfoy? – Harry widocznie zaskoczony wstał automatycznie. Nie wiedział nawet jak zareagować. Miał styczność z nim w pracy, jeśli trzeba było to rozmawiali, oczywiście tylko na służbowe tematy. Od najmłodszych lat nie darzyli siebie sympatią.
               - Potter, widzę, że wróciłeś na stare śmieci – zaczął kąśliwie blondyn, a na jego twarzy zagościł szyderczy uśmiech.
               - No już nie mogłem wytrzymać patrzenia na twoją gębę. – zaczął już lekko zdenerwowany – A tu niespodzianka, nawet w Hogwarcie nie mam spokoju.
               - Już się nie bulwersuj, nie na długo…
               - Myślę, że już zdążyliście przetrawić to spotkanie – wtrąciła się Minerwa – Usiądźcie, musimy porozmawiać.
               Oboje posłusznie zajęli miejsca. Harry nie wiedział czego ma się spodziewać. Nikt go do tej pory o niczym nie informował.
               - Nasz ostatni nauczyciel obrony przed czarną magią, Felix Prevetti, tak jak wy, był aurorem, ale już na emeryturze. Zgodził się w zeszłym roku podjąć się nauczania, według niego była to miła odmiana. Byliśmy bardzo wdzięczni mu za to. Gdy jednak w tym roku wyjechał na wakacje do Belgii, słuch o nim zaginął… - powiedziała dyrektorka – Nikt nie wie co się z nim stało, nie wie gdzie jest.
               - Dlaczego dopiero jestem o takich rzeczach informowany? – oburzył się Potter.
               - Bo nie jesteś najważniejszy wyobraź sobie, skończyła się twoja passa Wybrańca – odpowiedział Malfoy.
               - Możecie się uspokoić? – uniosła się McGonagall – Jak dzieci…
               Spojrzała na nich wymownie. Oboje próbowali zachować się już przyzwoicie. Nastała cisza i wyczekiwanie dalszego przebiegu rozmowy.
               - No dobrze. Chodzi o to, że właśnie dzięki panu Draconowi mamy dodatkowe informację jeśli chodzi o tą sytuację – zwróciła rękę do blondyna, na znak, że oddaje mu głos.
               - Wczorajszego wieczora przyjechali do mnie rodzice na obiad. Dawno się nie widzieliśmy, więc to był miła odmiana…
               - Możesz przejść do sedna sprawy? – wtrącił brunet już na wstępie okazujący znudzenie historią blondyna.
               - Możesz się zamknąć? – Malfoy posłał mu nieszczery uśmiech i kontynuował – Jak mówiłem, przyjechali do nas na obiad. W pewnym momencie ojciec z pretekstem, że Minister Magii miał do niego ważną sprawę i prosił by się odezwał, poszedł do salonu do kominka. Ja ledwo myśląc poszedłem za nim. Przez chwilę przysłuchiwałem się rozmowie. Pomyślałem, że głupio robię, w końcu to mój ojciec, po co miałby kłamać? Okazało się, że rzeczywiście rozmawiał z Ministrem, lecz gdy usłyszałem jedną rzecz, od razu wiedziałem, że coś jest nie tak. Padło nazwisko tego nauczyciela, Prevettiego? – zawahał się patrząc na kobietę, dyrektorka szybko kiwnęła głową potwierdzająco, więc znów zaczął mówić - I z tego co wywnioskowałem, nie wiedzą co z nim zrobić. Jakby go gdzieś… więzili.
               Potter patrzył na blondyna, tym razem z przerażeniem i zaciekawieniem. Wiele myśli krążyło mu po głowie. Nie wiedział co powiedzieć. Profesor McGonagall wyglądała na bardzo skupioną. Nie dało się po jej minie wyczytać nic konkretnego. Czasem przypominała poprzedniego dyrektora, który w każdej sytuacji zachowywał stoicki spokój. Po chwili spojrzała na Dracona.
               - Jesteś pewny tego co słyszałeś? – spytała. Draco kiwnął potwierdzająco głową – Myślisz, że Minister może być w to zamieszany?
               - Uważam, że to jest bardzo prawdopodobne. Ciężko mi to mówić, bo tu chodzi też o mojego ojca, ale w tym momencie ważniejsze jest dla mnie bezpieczeństwo mojej rodziny.
               - Coś ty się taki rodzinny zrobił? – skomentował Potter.
               Malfoy tylko spojrzał na niego z pogardą i nie odpowiedział.
               - Dobrze – podsumowała Minerwa – W takim razie, od dziś to wasze wspólne zadanie.
               Spojrzeli po sobie i za chwilę na dyrektorkę z lekko pretensjonalnym wyrazem twarzy. Ta tylko posłała im surowy wzrok, oznaczający, że w tej sprawie nie ma dyskusji, nie mieli z nią zwyczajnie szans. Za chwilę profesor McGonagall wypędziła ich pod pretekstem, że ma wiele spraw do załatwienia. Wyszli z pomieszczenie, na pożegnanie jedynie rzucili sobie pogardliwe spojrzenia i odeszli w swoją stronę.

               Po kilku spokojnych dniach Lily siedziała w Wielkiej Sali przy śniadaniu. Jedyne o czym myślała, to czekające ją dzisiaj spotkanie Klubu Ślimaka. Przez cały czas starała się unikać Malfoya, nie miała ochoty na kolejny uroczy moment w jego towarzystwie. Jest dla niej wrogiem, nie będzie się z nim bratać, ma swoje zasady. Tym razem wiedziała, że nie uniknie tego starcia. Na spotkania do profesora Slaghorna przychodził Scorpius. Może nie ze względu na sławnego ojca, bądź krewnych, ale dlatego, że był naprawdę dobry z eliksirów. Z tego co wiedziała, jest on jednym z jego ulubieńców.
               Dokładnie w tym momencie ruda usłyszała głośne śmiechy i dokazywanie, które dochodziły z wejścia do sali. Nie musiała się odwracać by wiedzieć kto tam był. Grupka jej brata Jamesa pewnie znów coś zmalowała i widocznie są z siebie dumni. Wszyscy zgodnie dosiedli się do niej.
               - Co tam młoda? – zaczął brunet z takim uśmiechem, że Lily przez myśl przeszło, że gdyby nie uszy to śmiałby się dookoła.
               - Jem… Jak widać, nic ciekawego – powiedziała znudzonym tonem – A wy co tym razem wymyśliliście?
               - Daliśmy jedną z fasolek wujka Freda temu młodemu Krukonowi, no jak on miał… - mówił podniecony James
               - Eliot – wspomógł kolegę Chris.
               - Dokładnie! No to wiesz co się stało? – nie mógł już prawie pohamować swojego śmiechu – Z uszu zaczęły mu wyskakiwać iskierki.
               - Ale to nie jest najlepsze… - dodał Stiv już prawie kładąc się ze śmiechu na ławce, lecz nie dane mu było skończyć, bo jak z pod ziemi wyrosła profesor McGonagall.
               - No co się stało panie Kingston? – zaczęła bardzo opanowanym głosem.
               - Nie, nic pani profesor, ja tak sobie żartowałem – potulnie usiadł prosto na ławce i z uśmiechem na ustach starał się wybrnąć z sytuacji.
               - Jesteś pewny? – uniosła jedną brew – Właśnie widziałam jak Eliot Winter lata po korytarzu i co jakiś czas wali głową w ścianę.
               Cała trójka wybuchła śmiechem, nie udało im się tego powstrzymać.
               - Ale przyzna pani, że to zabawny widok.
               - Nie wydaje mi się – powiedziała śmiertelnie poważnie – Zapraszam was po śniadaniu do mojego gabinetu, omówimy jaka kara was czeka.
               Chłopaków to jednak nie ruszyło. Byli przyzwyczajeni do szlabanów i kar. Widać było też, że dyrektorka nie była zaskoczona tym co się właśnie stało.
               Lekcje były nudne i bardzo się dłużyły. Lily starała się skupić i notować, ale udało jej się tylko wyrazić chęci do pracy na zielarstwie. Uwielbiała ten przedmiot, a szczególnie, że prowadził go jej wujek Neville. Miał on doskonałe podejście i ogromną wiedzę. Potrafił sobie poradzić z rozwścieczonymi dzieciakami. Nie był tą samą osobą co w czasach gdy sam chodził do szkoły, wojna go bardzo zmieniła. Jego odwaga i lojalność wzbogaciła charakter.
               Dochodziła godzina siedemnasta. Rudowłosa zmierzała do swojego dormitorium by przygotować się na kolację u profesora od eliksirów. W Pokoju Wspólnym nie było zbyt wiele osób, korzystali z ostatnich ciepłych dni. Przeszła więc obojętnie kamiennymi schodami do swojego pokoju. Tam siedziała Sophie, która pisała coś zawzięcie. Przyjaciółka nie chcąc jej przeszkadzać, sięgnęła do kufra i wyciągnęła czarną, skromną sukienkę. Widniały na niej koronowe elementy, które dodawały prostemu ubraniu elegancji. Zwiewny dół układał się na kształt litery A. Dobrała do tego beżowe buty, na niskim obcasie. Powędrowała do łazienki, starając się jak tylko mogła najbardziej bezszelestnie. Przebrała się i zrobiła delikatny makijaż. Spojrzała pospiesznie na zegarek, który wybijał siedemnastą czterdzieści. Gdy Sof podniosła wzrok z wypracowania, Lily tylko uśmiechnęła się znacząco i wyszła z pokoju.
               Po kilku minutach była już przed drzwiami gabinetu profesora. Zapukała dwa razy i po chwili weszła cicho do środka. Było już parę osób, lecz blondyna nie było widać. Odetchnęła z ulgą i usiadła na wolnym miejscu. Na pokaźnym stole pojawiły się przeróżne potrawy, którymi każdy zaczął się częstować. Rozmowy przechodziły tylko na kategorie szkoły i rodziny zebranych w sali. Było niesłychanie nudno i oficjalnie. Po chwili Slaghorn jednym ruchem ręki zgarnął magicznie wszystkie talerze po kolacji i poczęstował swoich gości pucharkiem lodów owocowych. Wszyscy z radością zajadali się słodkościami. Drzwi z lekkim piskiem, zdradzającym przybysza, otworzyły się. W progu stał młody Malfoy. Ubrany był w czarne, dopasowane spodnie i granatową koszulę. Wyglądał bardzo elegancko. Jednak jego twarz nie odzwierciedlała szczęścia z powodu przybycia na ucztę.
               - Przepraszam za spóźnienie – wszedł do środka i zajął wolne miejsce obok profesora, które było naprzeciwko Lily.
               - Nie szkodzi Scorpiusie, bałem się jedynie, że nie przyjdziesz – uśmiechnął się przyjaźnie profesor. – Na szczęście zostało jeszcze trochę dla ciebie. – po chwili uraczył ostatniego gościa porcją słodkości.
               Blondyn spojrzał na rudowłosą, która była skupiona na ugniataniu lodów, jakby to była najważniejsza rzecz na świecie. Nie wyglądała na zadowoloną. Chłopak domyślał się, że go unikała. Lubił Gryfonkę i była dla niego miłą odmianą, bo wokół spotykał tylko idiotki, które samie wieszały się mu na szyję. Miał dość tego, za kogo uchodzi w tej szkole. Wiadomo, powodzenie było czymś przyjemnym, lecz jak każda stara się wskoczyć mu do łóżka czy być z nim – staje się to uciążliwe. Postanowił sobie, że naprawi relację z rudą. Chce wrócić do ich dawnych rytuałów, czyli znów sobie dokuczać. Tak było lepiej…
               Spotkanie skończyło się przyjemnym akcentem, którym był końcowy żarcik profesora. Każdy jedynie z kultury śmiał się z tego, bo nie chciał sprawić mu przykrości. Wszyscy zgodnie opuścili salę. Lily wyszła ostatnia, bo nie chciała natknąć się na blondyna, jednak to był błąd.
               - Co tam Ruda? Powiedziałbym, że ładnie wyglądasz, ale jeszcze ci się podwyższy samoocena – zaczął kąśliwie Malfoy gdy zostali już sami.
               - Za to ty wyglądasz jak tleniona wiewiórka – odpowiedziała z poirytowaniem, próbując go wyminąć.
               - No no… Nie uciekaj. Co się dzieje? Boisz się ze mną zostać sam na sam? – posłał jej swój firmowy uśmiech zagradzając przy tym drogę.
               - Ciebie? – parsknęła śmiechem, unosząc jedną brew.
               Chłopak spojrzał na nią łobuzersko. Poczuł delikatny zapach słodkich perfum Gryfonki. Momentalnie zmiękły mu kolana i w głowie zaczęło kołatać się milion myśli na minutę. Podobało mu się to uczucie, lecz z nim powiązana była bezsilność. Obudził się po chwili i zorientował się, że bezwładnie przysunął się do niej, na taką odległość, że dziewczyna już dotykała plecami barierki schodów. Napotkał jej brązowe oczy, które był zdezorientowane i delikatnie przerażone, odsunął się od niej drastycznie, jakby od niej poleciały jakieś błyskawice, które kazały mu się oddalić. Dziewczyna spuściła wzrok i bez słowa ruszyła po schodach w dół zostawiając Ślizgona samego.
               Blondyn przetarł szybko twarz ręką, jakby to miało mu pomóc wrócić do normalności. „Co tak właściwie się stało?” – zaczął mówić do siebie w duchu przerażony swoim zachowanie. Stał na schodach jeszcze przez dłuższą chwilę.
A i o to jest! Wiem, miał być wcześniej, ale nie dałam rady.
Praca to jednak wyczerpująca rzecz, nie miałam na to siły.
Jednak już jest, może wam się spodoba.
Jeśli ktoś chce być informowany, to zapraszam by pisać mi pod tym postem, bo nie wiem komu tak na prawdę mam to pisać i czy w ogóle.
Pozdrawiam. 

9 komentarzy:

  1. Znakomite :) Czekam na kolejny!
    Proszę o poinformowanie.
    http://sarahithekiller.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że ci się spodobało.
      Na pewno będę, dziękuje ;)

      Usuń
  2. Harry i Draco podczas wspólnej misji? Może być naprawdę zabawnie! A co Lilly i Scorpiusa... Ahh! Robi się naprawdę cudownie.

    Pozdrawiam! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. p.s. Bardzo dziękuję za dodanie do Ksiąg Zakazanych! Oczywiście się zrewanżowałam :)

      Usuń
    2. Dziękuje bardzo za miły komentarz.
      PS. Nie ma sprawy, czytam i polecam :)

      Usuń
  3. Cześć!
    Na wstępie bardzo przepraszam, że komentuję dopiero teraz, jednak niestety w tygodniu zatrzymują mnie zwykle inne sprawy.
    Po pierwszej części tego rozdziału uśmiechnęłam się. Od początku wiedziałam, że przyjęcie Harry’ego na stanowisko nauczyciela obrony przed czarną magią nie jest przypadkowe czy też motywowane czymś większym i tajemniczym. Teraz mam co do tego pewność! Zniknięcie profesora Prevettiego, współpraca z Draconem Malfoyem… Do tego podejrzenia, że w całą tę sprawę jest zamieszane Ministerstwo oraz Lucjusz. Bardzo mnie ciekawi, jakaż to intryga z tego wyniknie. Zamieszane w to osoby przecież współpracowały razem już wcześniej, podczas drugiej wojny czarodziejów. Czyżby i teraz knuły coś wielkiego?
    Ach, wiecznie żywy Klub Ślimaka, Lily i Scorpius. Co do tego, że między nimi iskrzy, jestem stuprocentowo pewna. Ciekawi mnie tylko, w jakim kierunku i jak szybko rozwinie się ich relacja, biorąc pod uwagę, że ich ojcowie są wrogami, którzy teraz zrządzeniem losu zostali zmuszeni do współpracy. Z drugiej strony ciekawe jest również to, jak to, co jest między Scorpiusem i Lily wpłynie na Harry’ego i Dracona. Może nie będą już aż tak zaciekłymi wrogami? ;-)

    Pozdrawiam serdecznie,
    Z.

    PS Pisałam już wcześniej, że chciałabym być informowana o nowościach i dalej podtrzymuję tę prośbę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uwielbiam twoje komentarze!
      No wszystko się okaże z czasem. Draco wbrew pozorom nie jest taki zły jakiego zawsze grał, ale przyjaźnić z Harrym to dla niego największa kara w życiu. Ich relacje będzie bardzo ważne w tym wypadku i czy to w płynie na Lily i Scorpiusa? Hmm.. Tu nic ci nie mogę zdradzić, bo zniszczyłabym całe opowiadanie.
      Trop masz dobry! Tego się trzymaj :)
      Dziękuje bardzo.
      PS. Wiem, ale chciałam jeszcze wszystkich zapytać i się upewnić. Wybacz.

      Usuń